Menu

sobota, 31 stycznia 2015

give me all you got


Za 6 godzin ma studniówkę. Musze iść do fryzjera i kosmetyczki, żeby w tym wyjątkowym dniu wyglądać całkowicie inaczej. Muszę też nałożyć maskę na twarz, która będzie mówiła "tak, mam się świetnie, nic mi nie jest, dobrze się bawię" ale już teraz wiem, ze tak nie będzie. Nie do końca. Od miesiąca mam jakiś problem, którego nie potrafię rozwiązać, do tego z dnia na dzień czuję, ze tracę kolejną osobę z mojego życia. Ja naprawdę staram się zawsze wszystkim pomóc, być przy nich, kiedy mnie potrzebują. Ale dlaczego to działa tylko w jedna stronę? Dlaczego chociaż raz to ja nie mogę być w centrum uwagi przez 5 minut, żeby wszyscy zajęli się tym, ze coś jest nie tak, że potrzebuję pomocy, bo sama sobie już nie radzę? Jak tylko staram się odezwać, to wychodzę na tą złą, tracę ludzi, tracę siebie. Nie wiem, jak długo jeszcze dam radę tak funkcjonować. Ten nowy rok zapowiadał sie bardzo dobrze. Patrząc na to jak się kończył, jak się zaczął. Ale najwyraźniej wymagałam zbyt wiele od samego początku, moze trzeba było to rozegrać inaczej. Powoli, stopniowo. Teraz staram się z dnia na dzień naprawiać to, co się zepsuło ale i tak boję się, ze te moje próby pójdą na marne, albo że wszystko szlag jasny trafi na dobre. 

wtorek, 28 października 2014

step outside


Październik ma wiele zalet, a jedną z nich jest to, że się szybko kończy.  A tegoroczny przeszedł sam siebie. Dopiero co był pierwszy weekend miesiąca rozpoczęty huczną osiemnastką, miesiąc do koncertu, a tu nagle koniec tego miesiąca, początek następnego i dwa tygodnie do koncertu. No coś nieprawdopodobnego!
Wiele się dzieje ostatnio. Próbne matury, dodatkowe projekty. Nic, tylko bym w tej szkole siedziała. Oczywiście nie z czystej przyjemności. Ten czas szybko zleci, za szybko. Nie jestem gotowa na opuszczenie rodzinnego gniazda, ale z drugiej strony nie mogę doczekać się tej niezależności i życia na własną rękę. I dzielenia się jedzeniem oczywiście. I melanży w środku tygodnia. I wracania do domu o której się chce, bez nawoływania mamy, ze może już wystarczy tego siedzenia na dworze. Czekam na życie w mieście, które rzadko chodzi spać, które rządzi się własnymi prawami. Chcę sama rządzić się własnymi prawami, bez narzucania z góry,co powinnam, a czego nie powinnam robić. Nie potrzebuję czegoś takiego. Nie chcę tez słuchać dobrych porad, które wybiegają daleko w przyszłość od starszych i bardziej doświadczonych. Chcę spróbować wszystkiego sama, chcę nauczyć się wszystkiego na własnych błędach. Chcę wyciągać lekcje z każdego kolejnego dnia.
Jeszcze kiedyś będę tęsknić za tym dniem, ale do tego jeszcze daleka droga.

poniedziałek, 6 października 2014

how did it end up like this


I się zaczęło. Nastał październik, czyli jesień pełną parą. Ale on całkowicie różni się od poprzedniego października. Poprzedni październik był brzydki, mokry, szary i ponury. Ten październik jest ciepły, słoneczny. Ale nie zmienia to faktu, że zaczyna mnie łapać jesienny nastrój. Nieco nostalgiczny, bardziej ponury. To czas, kiedy siedzę zakopana pod kocem z kubkiem herbaty owocowej w ręku i zaczynam rozmyślać o wszystkim dookoła, zamiast zająć się rzeczami bardziej przyziemnymi. Nie powiem, taka ucieczka wgłąb własnego umysłu czasem się przydaje, ale zauważyłam, że teraz spędzam więcej czasu gdzieś tam, niż tu. A to z kolei nie robi mi dobrze, ponieważ zaczynam rozmyślać o rzeczach bardziej lub mniej prawdopodobnych. O rzeczach, które się wydarzyły i o takich, na które wspomniane wydarzenia mogą mieć większy lub mniejszy wpływ. Rzeczy, które nie koniecznie muszą się wydarzyć. Nie koniecznie chcę, aby się wydarzyły. Lub oddałabym wszystko, żeby je przeżyć na nowo lub ujrzeć ich ciąg dalszy. 
Cóż, chyba jedyne co mi pozostało, to przeczekać ten nieszczęsny okres. Czas zacząć odliczać dni do świąt! 

czwartek, 21 sierpnia 2014

Stay with me, summer.

Jeszcze sierpień się nie skończył, jeszcze moje wakacje się dobrze nie zaczęły, a ja już łapię jesienną chandrę. Nie wiem, czy to przez ten braka lata w lecie, czy przez co, ale nie podoba mi się to.
Ach, no tak. Jestem już w domciu od tygodnia, w Polsce od dwóch. Nad morzem było bardzo przyjemnie i w sumie żałuję, ze tydzień tam minął tak szybko, ponieważ chętnie posiedziałabym tam jeszcze z kilka dni dłużej.
Wracając do mojego obecnego humoru, to ratuję się myślą, że przecież jeszcze nie jest tak źle. I puszczam sobie radosne piosenki. Jednakże dziś wkradła się gdzieś pomiędzy te radosne, ta typowo jesienna. Ta, w której widzę krople deszczu na szybie, widzę spadające, czerwone liście, widzę te liście mokre od deszczu, leżące na chodniku. Widzę, jak leżące na chodniku czerwone liście mokre od deszczu zamieniają się w brzydką papkę, na której idzie się zabić, gdyż jest taka śliska. Czuję też ten cholerny deszcz na swoim ciele, na swoim ubraniu, w swoich butach. Jedna piosenka, która sprawia, że łapię ten jesienny, przygnębiający nastrój. Ale sprawia też, że czuję ciepło grzejnika, kocyka i herbatki. I kota na kolanach ciepło tez wtedy czuję. I ciepły sweter na plecach. Brakuje mi tylko osoby, z którą dzieliłabym to ciepło. Bo lubię się dzielić swoimi rzeczami. Większością swoich rzeczy.
Myśl o jesieni sprawia też, że powoli zachciewa mi się iść do szkoły, bo w domu się zwyczajnie nudzi. Jednakże zaraz odpycham od siebie tą chęć, gdyż nie zwariowałam jeszcze do końca. Poza tym zaczynając teraz rok szkolny od września, będzie on moim ostatnim rokiem szkolnym, ponieważ, cóż, nadszedł już ten czas, kiedy trzeba powoli kończyć szkołę. I z dnia na dzień uświadamiam sobie, że czas ma nas wszystkich w dupie i zapierdziela sobie, nie patrząc, jakie szkody wytwarza po drodze. No cóż...

środa, 23 lipca 2014

I'm alive but I'm here to stay


No i stalo sie, przylecialam. Siedze wlasnie 3 tydzien w Anglii, obecnie na kanapie i rozmyslam nad sensem zycia przy Kings Of Leon. Bo moge. Zostaly mi dwa tygodnie jeszcze. Praca jako taka jest, hajsy sa, wiec za dwa tygodnie mozna spokojnie szalec nad morzem. W koncu! Czekam na ten wyjazd od dawna, na szczescie z dwoch miesiecy zostaly dwa tygodnie. Czekam na moment " z dwoch tygodni zostaly dwa dni, dwie godziny, juz!"
Najbardziej chce tego morza, bo po morzu jade w koncu do domu. To moj pierwszy wyjazd z domu na tak dlugo i kurde nie wiem czy traktowac to jako trening przed studiami, czy jak, ale musze przyznac, ze poczatek byl ciezki. Po dwoch tygodniach chcialam wracac. Na szczescie mama dodala mi otuchy. Na studiach dam sobie rade, bo mam nadzieje, bede miala moich znajomych obok. Bede w swoim kraju. Poza tym hej, studenckie zycie jest czadowe! Wiec jak tu nie dac sobie rady
Ten wyjazd, w sumie bardziej praca, daly mi motywacje, zeby w koncu wziac sie do roboty od wrzesnia. Patrzac na tych ludzi, ktorzy ze mna pracuja widze, ile jest jeszcze przede mna i ile moge zrobic w swoim zyciu, zeby nie skonczyc jak oni, w fabryce, ciasnym domu, mieszkaniu na obczyznie z przymusu, bo w Polsce nie mieli szans na przezycie. Zobaczymy, czy motywacja przetrwa i czy da mi sile do dzialania, bo to bedzie ciezki rok. Nie dosc, ze przede mna masa materialu do nauczenia sie, to przeciez bedzie juz to klasa maturalna, gdzie powtorka bedzie gonila powtorke, a czas bedzie lecial tak szybko, ze zanim sie obejrze, bedzie juz koniec szkoly, matura i czas na powazne, zyciowe decyzje.
Ale to dopiero od wrzesnia.
Teraz moge myslec o zabawie.
Podoba mi sie ta wizja.
Bardzo.
Narazicho, do zobaczenia za miesiac?
Pewnie tak...