Menu

czwartek, 21 sierpnia 2014

Stay with me, summer.

Jeszcze sierpień się nie skończył, jeszcze moje wakacje się dobrze nie zaczęły, a ja już łapię jesienną chandrę. Nie wiem, czy to przez ten braka lata w lecie, czy przez co, ale nie podoba mi się to.
Ach, no tak. Jestem już w domciu od tygodnia, w Polsce od dwóch. Nad morzem było bardzo przyjemnie i w sumie żałuję, ze tydzień tam minął tak szybko, ponieważ chętnie posiedziałabym tam jeszcze z kilka dni dłużej.
Wracając do mojego obecnego humoru, to ratuję się myślą, że przecież jeszcze nie jest tak źle. I puszczam sobie radosne piosenki. Jednakże dziś wkradła się gdzieś pomiędzy te radosne, ta typowo jesienna. Ta, w której widzę krople deszczu na szybie, widzę spadające, czerwone liście, widzę te liście mokre od deszczu, leżące na chodniku. Widzę, jak leżące na chodniku czerwone liście mokre od deszczu zamieniają się w brzydką papkę, na której idzie się zabić, gdyż jest taka śliska. Czuję też ten cholerny deszcz na swoim ciele, na swoim ubraniu, w swoich butach. Jedna piosenka, która sprawia, że łapię ten jesienny, przygnębiający nastrój. Ale sprawia też, że czuję ciepło grzejnika, kocyka i herbatki. I kota na kolanach ciepło tez wtedy czuję. I ciepły sweter na plecach. Brakuje mi tylko osoby, z którą dzieliłabym to ciepło. Bo lubię się dzielić swoimi rzeczami. Większością swoich rzeczy.
Myśl o jesieni sprawia też, że powoli zachciewa mi się iść do szkoły, bo w domu się zwyczajnie nudzi. Jednakże zaraz odpycham od siebie tą chęć, gdyż nie zwariowałam jeszcze do końca. Poza tym zaczynając teraz rok szkolny od września, będzie on moim ostatnim rokiem szkolnym, ponieważ, cóż, nadszedł już ten czas, kiedy trzeba powoli kończyć szkołę. I z dnia na dzień uświadamiam sobie, że czas ma nas wszystkich w dupie i zapierdziela sobie, nie patrząc, jakie szkody wytwarza po drodze. No cóż...